Ariel Pink's Haunted Graffiti - MatureThemes


Ariel Pink’s Haunted Graffiti – Mature Themes
4AD, 2012

4AD zwariowało… To informacja dla wszystkich, którzy dawno nie śledzili poczynań tego wydawniczego indie „giganta”. Co też tu się już nie przewinęło? Gotyk, gitarowy pop, bałkański folk, low-fi… Próżno szukać końca tej wyliczanki. Ale fakt – wszystko zawsze arcyciekawe, wciągające, najwyższa półka. A pan Ariel Marcus Rosenberg  (Ariel Pink dla przyjaciół ;)) przybył tu z ekstremalnie innego wymiaru. Zaczynał swoje szaleństwo pod skrzydłami Paw Tracks – wytwórni należącej do innych podobnych jemu freaków – Animal Collective. Nagrania demo, później bardziej zaawansowane. Zawsze na podobnym poziomie szaleństwa. Nie powiem, że Ariel dał się wyeksploatować swoim sławniejszym kolegom z AC (przejęli część jego szaleństwa z pożytkiem dla swojego własnego), bo recenzowany album temu przeczy, ale zamknął pewien rozdział swej działalności, kończąc współpracę z Paw Tracks, podpisując kontrakt z 4AD. I tak naprawdę przeszedł na wyższy poziom tego, co można by nazwać muzycznym rozpasaniem, bezwstydnym hedonizmem, czy ja wiem jak jeszcze…
No, w każdym razie, pod szyldem Ariel Pink’s Haunted Graffiti dał się poznać „szerszej” publiczności wielbiącej niezależne raczej rejony muzyki. Poprzednia płyta „Before Today” spowodowała naprawdę, duże zainteresowaniem muzyką APHG. Pewnie sami zastanawialiście się – kto to jest? Wszędzie go było pełno. Zawitał też na nasz Off-Festival. Warto było. J PR towarzyszący niezależnej scenie uwielbia takie niejednoznaczne i wykraczające poza normalność projekty. APHG jest ku…wsko daleko od pojęcia „normalnie” (jak powiedziałby Marcellus Wallace). A nowy album „Mature Themes” osiąga w tej dziedzinie (popieprzenia) mistrzostwo. Nic nie jest tu oczywiste, a wszystko dozwolone. To pułapka, jaką podkładają sobie sami pretendenci do królestwa oryginalności, ginąc w niej, jak w ciemnej dupie, tworząc hipsterskie potwory, o których większość zapomina po 15 minucie trwania płyty. Tu tak nie jest, Pan Ariel Pink miesza wszystko tworząc coś tak cholernie wciągającego, że otworzycie oczy ze zdumienia, co jeszcze można zdziałać w kategorii odjazdu :D Całość brzmi jak nie całość. Skojarzenia mam ekstremalnie wykolejone – kalifornijski rock z lat 60-ych, dyskoteka a la Papa Dance, psychodelia spod znaku wczesnego Pink Floyd, a to wszystko wymieszane brudną umoczoną w kwasie łychą Franka Zappy. Wystarczy? Pozornie od takiego koktajlu można się spodziewać czegoś, co można by eufemistycznie nazwać biegunką. A tak nie jest - poprosicie o dokładkę. Bo w tym szaleństwie jest metoda. Nie wiem, o co tu chodzi, ale wciąga bardzo, z każdym słuchaniem bardziej. A przyjemne to jest cholernie. Trochę tak jakby Tarantino zrobił remake „Głupiego i głupszego”. Hymn cudnego popieprzenia. I nie musicie nic w tym celu spożywać dodtakowo, żeby było fajnie. Polecam gorąco. Aha, teksty są naprawdę „mature”, czyli z grubsza tłumacząc „dla dorosłych”. Nie wiem czy jest w nich sens, ale kopa mają oraz potencjał tego co czasem nazywa się obsceną :D:D Wiem, ta recenzja jest dziwna. To zaraźliwe jest po prostu.

WATCH THIS:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wydruk

Print Friendly and PDF

Kraków - blog kulinarny