Restauracja na krakowskim Kazimierzu - "Duży Pokój"

Niedzielne popołudnie w knajpce na dobrym obiedzie w doborowym towarzystwie w stolicy kulinarnej Polski, czyli na Kazimierzu w Krakowie -to moje tzw."must be" przynajmniej raz w miesiącu.
Uwielbiam Kraków - to najsmaczniejsze miasto w Polsce, chociaż nie urodziłam się tutaj i też nie mieszkam w Krakowie, ale to miejsce kojarzy mi się z przyjemnością, relaksem, wolnością i  dobrym smakiem, i dlatego jestem tu często. Próbując obserwować toczące się życie w Krakowie oczami turysty i dostrzegać zmiany jakie zachodzą oczami mieszkańca Krakowa, to wiem, że jest nie lada dylemat, by odpowiedzieć sobie na trudne pytanie: gdzie zjeść w Krakowie? 
Wiadome jest co warto zobaczyć w Krakowie, ale gdzie i co zjeść? Zwłaszcza, jeśli ktoś jest tylko jeden raz w Krakowie i nie wiadomo kiedy tutaj w wróci. Przewodniki kierunkują turystę i dlatego zawsze w tych samych miejscach słychać język angielski, ale gdzie smacznie zjeść i spróbować posmakować coś innego niż do tej pory?

W ostatnią niedzielę byłam na obiedzie w restauracji  "Duży Pokój" w Krakowie, na Kazimierzu, na ulicy Izaaka 3. Lokal jest w stylu, który lubię: jest jasny, przestrzenny, z umiarkowaną ilością bibelotów, na stoliku są świeże kwiaty, oraz jest sporo okien, co dla mnie ma znaczenie. 

Z uwagi na upał skorzystaliśmy z okazji i chłodziliśmy się wewnątrz lokalu, restauracja ma też ogródek, gdzie można obserwować przechodzących ludzi: miejsce jest jednocześnie w sercu Kazimierza (przy Placu Nowym), a jednocześnie lekko na uboczu, bo kilka metrów od niego.

Byłam w "Dużym Pokoju" z moim mężem, przy składaniu zamówienia kierowaliśmy się starą zasadą, że zamawiamy to co Szef kuchni Marek Kucharczyk poleca. Zamówiliśmy więc na przystawkę :
  • MAŁŻE ZAPIEKANE POD MUSEM CZOSNKOWO-KOPERKOWYM - muszę przyznać, że małże były rewelacyjne, tak przygotowane są w pierwszej trójce małży, które jadłam w życiu. Sama forma bardzo mnie urzekła, na talerzu posypanym solą morską są ułożone małże  w kształcie koła. Małże były bardzo delikatne, smak musu na małżach był tak subtelny, że eksponował smak małży, absolutnie ich nie dominując. Zastanawiałam się w trakcie jedzenia, jak je kucharz przyrządził i nie znalazłam odpowiedzi. Smak miały śmietankowo-serowy wg mnie  były przepyszne.


  • ZUPA RYBNA A LA BOUILLABAISSE - zupa gęsta od szlachetnych składników: ryb i owoców morza. Dla mnie idealna, dla mojego męża trochę za mało pikantna. Lubię w restauracji zamawiać potrawy, których sama sobie nie przyrządzę z dwóch względów, często z racji małej dostępności drogich składników lub z racji pracochłonności przygotowania dania. Na zupę rybną wolę wybrać się do restauracji.
Czas na danie główne, o ile moja przystawka była bardzo lekka, to zupa rybna była sycąca. Jedno z nas zamówiło faszerowanego kalmara, a drugie coś dla odmiany mięsnego, a mianowicie:
  • POLĘDWICA WOŁOWA PRZEKŁADANA KARCZOCHAMI W SOSIE ŚMIETANOWO-ŻUBRÓWKOWYM - to danie wbrew pozorom zamówiła kobieta :) Kelnerka zapytała mnie, jaki stopień wysmażenia mięsa preferuję i dlatego też byłam zaskoczona, że mięso było podane dosłownie w sosie, a nie obok sosu, czy też nim polane. Było podsmażone i lekko uduszone, karczochy nadały lekko kwaskowy polędwicy i co mnie bardzo ucieszyło, to fakt, że karczochów, które bardzo lubię było naprawdę sporo. Mięso było podane na chrupiących, delikatnie ugotowanych warzywach. Porcja na talerzu dosyć spora, myślę, że każdy facet byłby zadowolony jeśli chodzi o smak mięsa i sosu i na pewno nie byłby głodny.
  • KALMARY FASZEROWANE DZIKIM RYŻEM I SUSZONYMI POMIDORAMI - danie zaskakujące na pierwszy rzut oka, ale tylko pierwsze wrażenie jest takie, bo wiadomo, że kalmar to tuba, a jak ma być nadziewany, to na pewno będzie to całkiem spora porcja. Nie ma na talerzu oliwy i masła z jakim kojarzą się nam przysmażone krążki kalmara. Sos pomidorowy jest delikatny, a nadzienie z czarnego ryżu i suszonych pomidorów przekonuje nas, że jest to potrawa, która wygląda i smakuje dietetycznie. Mój mąż twierdzi, że idealnie byłoby, aby była jeszcze inna potrawa z kalmarem, np. kalmar nadziewany kaszanką! Nie przekonał mnie do swojej wersji, wolę wersję kalmara serwowaną przez restaurację - wrzuciłabym jednak faszerowanego kalmara dosłownie na chwilę na grillową patelnię i na oliwie z lekka przyrumieniła.



Zarejestrowałam od razu, jak sprawna jest ekipa kucharska, nie czekaliśmy długo na podawane dania, a wnętrze lokalu nam podobało się i w między czasie wzrokiem ogarnialiśmy różne elementy dekoracji sali. Spodobało mi się rozwiązanie oświetlenia nad stołami, przy najbliższym remoncie postaram się  je wykorzystać. Sala była pełna ludzi, warto zrobić sobie wcześnie rezerwację.  Klientela była bardzo różnorodna: przyjaciele z Polski i Francji, rodzina, chłopak z dziewczyną, a na zewnątrz wszystkie stoliki były zajęte... Może to za sprawą lawendy na parapetach w oknie, może za sprawą języka francuskiego, który słyszałam z sąsiedniego stolika, może też białe ściany i przestronność lokalu, a zarazem też śródziemnomorskie menu sprawiło, że poczułam się przez chwilę, jak w Prowansji, czyli na wakacjach.








1 komentarz:

  1. To miejsce zdecydowanie ma klimat prowincji. Zgadzam się z Tobą w kwestii przygotowania dań - coś bardziej wyszukanego lepiej jeść w restauracji.

    OdpowiedzUsuń

Wydruk

Print Friendly and PDF

Kraków - blog kulinarny